Dariusz JanuśTrzy scenariuszewydanie: I rok wydania: 2016 wydawca: S-CAN Wydawnictwo ISBN: 978-83-87785-95-6 objętość: 252 format: A5 opis: WSTĘP Trzy dramaty sceniczne: Pokusa, Wnuczka nr 74 i Kasyno powstały w ciągu ostatnich trzech lat. W pierwotnym założeniu zostały napisane jako scenariusze filmowe, niemniej każdy bez większych przeszkód może zostać adaptowany na sztukę teatralną. Pierwsza powstała Pokusa – wybrane sceny z życia Andrzeja Benesza – przewodniczącego Stronnictwa Demokratycznego. W okresie PRL-u, a więc w czasach, w których rozgrywa się akcja Pokusy, bardzo mało wiedzieliśmy o przewodniczącym Beneszu. Owszem, była to osoba publiczna, znana z mediów, prowadząca aktywne życie polityczne, należąca do aparatu ówczesnej władzy i popierająca komunistyczny reżim. Ale o życiu prywatnym przewodniczącego SD nie wiedzieliśmy prawie nic. Wszystko zmieniło się po 1990 roku. Okazało się, że to postać zupełnie nieprzystająca do sylwetki posła zasiadającego w komunistycznym parlamencie. Osoba z barwnym życiorysem, kontrowersyjna, o arystokratycznym rodowodzie, sięgającym swymi korzeniami Ameryki Południowej. Postać zagadkowa, z którą wiąże się mnóstwo niewyjaśnionych zdarzeń, która niekonwencjonalnym zachowaniem często sama tworzyła swoją legendę. Pisząc scenariusz o Andrzeju Beneszu skorzystałem z wielu opracowań. Przede wszystkim sięgnąłem do reportażu o skarbie Inków, który napisałem do tygodnika „Temi” w 1998 roku. Podążyłem wówczas śladami swojego bohatera. Odwiedziłem zamek w Niedzicy i Wytrzyszczce. Pojechałem do Bochni, gdzie Andrzej Benesz spędził całą swoją młodość. Zapoznałem się z dokumentami, kiedy jako przewodniczący Polskiego Związku Żeglarskiego przez wiele lat mieszkał w Szczecinie. Niezwykła fabuła Pokusy zaczyna się w świętym mieście Inków – Chavin de Huantar na początku XX wieku, w którym kultywowano krwawe obrzędy religijne. Kilkaset lat temu, w czasach imperium Inków, składanie ofiar z ludzi było czymś normalnym – ważnym elementem ich religii składającym się na życie tego ludu. Dla nas – osób urodzonych w zupełnie innej kulturze – takie zdarzenia są szokujące, tak samo jak astrologiczne przepowiednie o końcu świata, czy obchodzenie święta zmarłych w atmosferze radosnego karnawału z licznymi fajerwerkami i okrzykami rozbawionego tłumu. Bohaterka drugiego dramatu Wnuczka nr 74 – Maria Sol Tetzlaff – zetknęła się również z niektórymi elementami starej inkaskiej kultury. Będąc w Salcie – dość dużym mieście na zachodnich rubieżach Argentyny – już jako Victoria Montenegro, odwiedziła tamtejszy uniwersytet, gdzie były badane i przechowywane są do dzisiaj zwłoki dzieci. Kilkaset lat temu zostały one złożone w ofierze bogom, a dzisiaj są swego rodzaju atrakcją turystyczną tego miasta. W Salcie udowodniono, że ofiarami obrzędów religijnych Inków byli nie tylko niewolnicy lub wojownicy obcych plemion, ale także dzieci z zamożnych inkaskich rodzin. Co ciekawe, tego odkrycia dokonano niespełna dwadzieścia kilka lat temu na jednym z najwyższych andyjskich szczytów Llullaillaco (6739 m n.p.m.), gdzie dzieci przebywały w skalnych grotach w wiecznej zmarzlinie przykryte kamieniami. Inkowie uważali, że dzieci są czystsze niż dorośli; wierzyli, że dziecko złożone w ofierze zostało w ten sposób wyróżnione i samo stawało się rodzajem bóstwa – bezpośrednim przedstawicielem ludu, wiecznie żyjącym wśród bogów w innym świecie. Takie dzieci później czczono niczym postaci boskie. Na Llullaillaco składano ofiary prawdopodobnie w grudniu podczas południowo-amerykańskiego lata, kiedy temperatury wzrastały, a śniegu było mniej. Zastanawiające jest dlaczego te dzieci, w asyście kapłanów i swoich rodzin, podążały w kierunku śmierci? Dlaczego się nie broniły? Dlaczego na ich ciele nie znaleziono żadnych oznak gwałtu czy jakiegokolwiek przymusu? Wręcz przeciwnie – jedna ze znalezionych dziewczynek miała uśmiechniętą twarz, jakby była zadowolona z tego, co ją czeka. Okazało się, że na tak znacznej wysokości brakowało jej tlenu, a halucynogennie działające liście koki, które były przeżuwane przez nią i przez wszystkich uczestników tych wysokogórskich pielgrzymek, miały służyć łagodnemu przejściu na tamten świat. Dzieci były bogato ubrane. Miały ręcznie tkane tuniki, a na szyi jedna z ofiarnych dziewczynek miała naszyjnik z rzadko występującej u wybrzeży Ekwadoru czerwonej muszli Spondylusa, której wartość w czasach Inków kilkukrotnie przewyższała wartość złota. Z boku, w pobliżu skulonych w pozycji embrionalnej zwłok, znaleziono złote i srebrne figurki lam i innych andyjskich zwierząt, woreczki z kukurydzą i koką. Dzieci zmarły licząc na nieśmiertelność, i w pewnym sensie uzyskały ją. Przebywając na tak dużej wysokości ich narządy i krew zostały zamrożone, a DNA przetrwała niezmieniona. Niektórzy naukowcy badający ich zwłoki w Salcie wysunęli dość odważną tezę, że po DNA można byłoby bez trudu dotrzeć do ich współczesnych krewnych. Maria Sol Tetzlaff-Montenegro w pewnym stopniu utożsamiała swój los z losem zmarłych przed wiekami dziewczynek. Miała pobierane DNA, ale w zupełnie innym celu, dlatego kiedy dowiedziała się o pomyśle profesorów z Salty była wzburzona i mocno temu przeciwna. Przeglądając wstęp Czytelnik może pomyśleć, że akcja Wnuczki nr 74 rozgrywa się w czasach Inków. Nic bardziej mylnego. Wnuczka nr 74 to dramat psychologiczny osadzony mocno we współczesnych realiach Argentyny. Bardzo ważnym elementem tego scenariusza są efekty akustyczne, pochodzące od dźwięków wydawanych przez stary stojący zegar w domu Tetzlaffów, cisza, czy odgłosy tramwaju dobiegające do biura Esteli de Carlotto. I jeszcze jedna bardzo ważna informacja dotycząca Wnuczki nr 74. To historia prawdziwa opisana wcześniej w reportażu przez jednego z niemieckich dziennikarzy – Petera Burdtcharta w tygodniku „Suddeuttsche Zeitung” w 2013 roku. W formie scenariusza – dramatu psychologicznego jej historia pojawia się teraz w 2016 roku po raz pierwszy. Maria Sol Tetzlaff vel Victoria Montenegro istnieje naprawdę i ma dzisiaj czterdzieści lat. W wieku 37 lat startowała w wyborach do argentyńskiego parlamentu z ramienia Frontu na rzecz Zwycięstwa – partii Alicji Kirchner – siostry byłego prezydenta Argentyny. Do dzisiaj związana jest także z inną organizacją, założoną przez Estelę de Carlotto. Organizacją pomagającą rodzinom w poszukiwaniu zaginionych dzieci, których rodzice zginęli w czasie rządów junty. Co zaciekawić może Czytelnika, akcja Wnuczki nr 74 przypada na połowę lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy junta rządząca Argentyną upada, a młody wówczas ksiądz Jorge Mario Bergoglio (przyszły papież Franciszek) pomaga rodzinom, które utraciły swoich bliskich i pochyla się nad biedotą mieszkającą w slumsach Buenos Aires. Historia powstania Kasyna – trzeciego scenariusza – jest zupełnie inna. To komedia, którą napisałem dwa lata temu. Jej scenariusz – czego w ogóle się nie spodziewałem – stał się po dwóch latach bardzo aktualny. Ktoś może pomyśleć, że napisany został zupełnie niedawno pod zamówienie tej lub innej partii liberalnej w Polsce. A tak nie jest, co zaświadczyć mogą osoby czytające ten scenariusz już w 2014 roku. Co wydawać się może interesujące, lektura Kasyna wzbudzała wśród pierwszych czytelników skrajnie odmienne uczucia. Od kompletnej negacji, a czasami wręcz pogardy, po wypowiedzi bardzo pozytywne. Zarówno jedne jak i drugie bardzo ucieszyły autora, który postanowił Kasyno umieścić na początku swojego „tryptyku”. Kasyno to komedia fantastyczna z interesującymi postaciami i zdarzeniami. Akcja Kasyna rozgrywa się w Polsce po odzyskaniu niepodległości w latach dziewięćdziesiątych. Zawirowania ekonomiczne, tworzenie fikcyjnych, działających na krótka metę firm, bogacenie się wszelkimi sposobami i za każdą cenę, masowe zwolnienia czy bezwzględny wyzysk pracowników, bankructwa i samobójstwa; wszystko to tworzy akcję Kasyna. Mówiąc w dużym skrócie, to satyra na współczesną Polskę i Polaków, która powstała podczas moich kawiarnianych spotkań z Mieczysławem Czerwińskim (byłym redaktorem zapomnianego tarnowskiego tygodnika „Metalowiec”) na fali wciąż wzrastającego zainteresowania grami liczbowymi, o czym rozmawiałem z Mietkiem w przerwach między kolejnymi rozgrywkami brydżowymi. Czy graliśmy na pieniądze?… Nie! To nie był hazard. Dariusz Januś |